Otóż nasza Anielica była się wzięła i zamknęła niemieckie elektrownie nuklearne! Hurra zakrzyknęli wszyscy obrońcy zieloności, a okrzyk ten rozniósł się po okolicy niczym wrzask orgazmu na niemieckim filmie pornograficznym!
Oto postęp, oto przyszłość, oto nowa "Semiramida Północy" (jak hipokryta Volter określał Katarzynę II), oto jutrzenka (Aurora... dla miłośników historycznych smaczków), oto Prometeusz!!! Rzecz jasna Niemcy nie wyrzekają się energii elektrycznej, jednak chcą ją pozyskiwać ze "źródeł odnawialnych". Więc stawiają na wybrzeżu Bałtyku wiatrownie, przepisami prawa zmuszając do zakupu znacznie droższego prądu z nich pochodzącego i ekolodzy znów są happy (wszak rachunki za prąd płacą ich rodzice z emerytur). I znów jęk orgazmu jak z "Bawarskich Przypadków".
Wszelako pojawił się tyci, tyciuni problemiczek, niewielki, nieistotny, ale jednak jest. A raczej problemik jest bo prądu nie ma! Nie ma i nie będzie - gdyż wszystkie wiatraki nawet gdyby pracowały na pełną moc, wyprodukują go jakiś ułamek zapotrzebowania. (pamiętam jak na Bornholmie z dumą pokazywano nam wiatraki które dawały aż... 1% zapotrzebowania wyspy a resztą sprowadzano kablem ze Szwecji... widział kto kiedy na Bornholmie przemysł?). Tymczasem gospodarka niemiecka jest energochłonna, w wielu procesach zastąpiono pracę ludzką, ale do ich przeprowadzenia potrzeba teraz dużych ilości energii elektrycznej, a tej zastąpić się nie da! Skądś ją trzeba pozyskać!
I w ten oto sposób, germański przywódca światowego wyścigu o czyste powietrze, czołowy wróg smogu, pionier walki z emisją dwutlenku węgla (tlenek węgla IV - dla purystów naukowych) i szermierz cepami na wojnie z globalnym ociepleniem... Zmuszony został do cichego zwiększenia mocy elektrowni konwencjonalnych, czyli... węglowych. W zamian za hipotetyczną emisję jakiś cząstek promieniowania jonizującego mamy rzeczywistą emisję tysięcy ton gazów cieplarnianych, tudzież hałdy popiołów i totalną dewastacje środowiska wokołokopalnianego - nie wierzycie?
To przeczytajcie zalinkowany materiał!
Oczywiście Niemcy głośno krzyczą że to tylko stan przejściowy (wiecie taki "odwrót na z góry zaplanowane pozycje"), że to do czasu gdy nastawiają już tyle elektrowni wiatrowych że starczy im z naddatkiem i będą mogli tę energię sprzedawać. Że wtedy rekultywacja, odbudowa, zadośćuczynienie i w ogóle pis end low! Nie żebym im nie wierzył! No jak można nie wierzyć komuś kto chce w Europie pis end low zaprowadzić? Jasne że im wierzę!
I tylko się zastanawiam. Czy od czasu do czasu Angela nie odziewa się w czarną pelerynę, nie wymyka cichaczem z Bundeskanzleramtu, nie przemyka jasno oświetlonymi "energią odnawialną" ulicami Berlina wprost pod dawną siedzibę SED i w jakieś tajnej krypcie nie szepcze:"Obywatelu Sekretarzu Generalny! Zadanie wykonane!!"
No to faktycznie u nich tak jakoś nie bardzo zielono, zaś Nord Stream to jest bio eco i organic a do tego stanowi symbol solidarności europejskiej.
OdpowiedzUsuńJa tym wszystkim zwolennikom redukcji emisji CO2 proponuję by zaczęli zmniejszać emisję od siebie. Nie łapią rzecz jasna dowcipu, ale czego oczekiwać od ludzi wierzących, że ustawami można sterować światową pogodą i że solary naładują się w noc polarną.
Trafna diagnoza i co do stanu środowiska w Niemczech i co do postaw ludzkich.
UsuńMamy taki okres że polowania na czarownice zostały zstąpione polowaniem na dwutlenek węgla, a kto w jedno czy drugie nie wierzy ten sam prędzej czy później na stosie wyląduje.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że w całej tej awanturze zapomina się o tym, że faktycznie trzeba dbać o środowisko. Trzeba badać alternatywne źródła energii do paliw kopalnych bo te się pewnego dnia wyczerpią. Poza tym zakręcenie strumienia petrodolarów Arabii Saudyjskiej pomoże sytuacji międzynarodowej.
UsuńW rzeczy samej, moja paranoiczna część jaźni podpowiada mi że cały ten rwetes wkoło elektrowni atomowych i mętniactwo na temat energetyki "alternatywnej" może być sponsorowane właśnie przez państwa "naftowe"...
UsuńAlbo aferę z węglem robią ci, co chcą atomówki budować i robić na tym biznes
UsuńTakze trzebamto brać pod uwagę. Kilka państw dysponuje nowoczesną technologią energetyki jądrowej i na pewno było by zainteresowane sprzedazą reaktorów i wymienników (bo resta jest praktycznie taka sama jak w elektrowniach węglowych). Z drugiej strony "atomowcy- są bardziej flekowani od "węglowców"...
UsuńMoże to jest właśnie sposób na sukces? Głośno krzyczeć o jednym, a po cichu robić coś innego?
OdpowiedzUsuńTrafiłeś w sedno! Dokładnie to samo robią inne kraje UE głośno mówią o potrzebie przyjmowania "uchodźców" ale ich nie przyjmują... My jak za "starej, dobrej IIRP" niczym Winkelrid bierzemy wszystko na klatę.
UsuńPodoba mi się Twój styl pisania; te wszystkie problemiki, problemiczki są wspaniałe. Jednak można napisać w zabawny sposób
OdpowiedzUsuńo czymś poważnym :)
Mam to szczęście że nie muszę pisać podręczników, więc mogę sobie pozwoloć na felietonistykę, a ta jak wiadomo krotochwilną formę ceni ;)
UsuńNo tak to tragikomiczne. Hipokryzja w czystej postaci. Ale jaka jest alternatywa? Nie jestem przekonana do do elektrowni atomowych, wiatrowe to szajs, węglowe "trują". I tak źle i tak niedobrze. Może czas się przesiąść na rowerek i pedałować by wytworzyć prąd?
OdpowiedzUsuńWitaj INKO.
OdpowiedzUsuńAtomówki są najczystsze, prawidłowy reżim technologiczny jest w stanie zapewnić ich bezawaryjność (inna kwestia wypadki takie jak w Fukushimie). W Czarnobylu był reaktor produkujący Pluton na potrzeby budowy bomb, więc tam katastrofa była pewnym rodzajem "sprawiedliwosci dziejowej".
Elektrownie węglowe z instalacjami oczyszczania spalin (w produkcie otrzymuje się azotany i siarczany będące nawozami rolniczymi) takze już nie trują, ale zawsze wiążą się ze szkodami. Czy to w postaci odkrywek, czy hałd i zapadlisk, czy zatrucia wody odmulinami kopalnianymi.
Mamy zatem poważny problem, o którym się de facto nie mówi! Mamy " demokrację" 300 milionów Europejczyków nie mających pojęcia o problemach energetycznych, głosuje na setki tysięcy swoich przedstawicieli (takze nie majacych pojęcia o niczym) w efekcie decyzje zapadają gdzieś na szczeblu ministerialnym (minister też zazwyczaj nie ma pojęcia, on jest tylko politykiem, a w ministerstwie są zatrudnieni urzędnicy wysokiego szczebla, którzy pojęcie mają ale... mają też ogromne wpływy z tytułu lobbingu tej czy innej grupy interesów). Stąd takie a nie inne posunięcia rządów których próba logicznego rozbioru musi się kończyć bólem głowy.