środa, 24 stycznia 2018

Mit "energii odnawialnej"

W zasadzie można by zamknąć sprawę energii odnawialnej odsyłając głoszących jej rozwój do podstawówki, na lekcje fizyki z działu termodynamika.




Inaczej mówiąc każdy kto gada o "energii odnawialnej" jest jak wynalazca perpetuum mobile... powinien trafić do psychiatryka nie do mediów, polityki i władzy!
Takim ludziom i tak niczego nie wytłumaczę, więc nawet nie usiłuję.
Natomiast wiele osób doskonale zdaje sobie sprawę z termodynamicznych obostrzeń a zwrotu "energia odnawialna" używa jako wygodnego skrótu myślowego, choć określenie "energia ze źródeł odnawialnych" było by zdecydowanie mniej błędne.

Zatem zastanówmy się  skąd się bierze energia na Ziemi, co nazywanie jest "odnawialnymi źródłami energii" i czym grozi ich wykorzystywanie?

Energia na Ziemi - praktycznie cała energia którą dysponujemy na naszej planecie pochodzi z czterech źródeł. Jest to energia promieniowania słonecznego (czyli fotony o niskiej entropii dochodzące do nas za dnia i możliwość wyemitowania w kosmos fotonów o wysokiej entropii nocą), energia rozpadów promieniotwórczych w jądrze Ziemi lub naszych reaktorach, energia kolapsu grawitacyjnego (ściśnięcie wewnętrznych warstw Ziemi "ciężarem" warstw zewnętrznych), energia generowana poprzez ruchy pływowe wywołane układem Ziemia - Księżyc. Można by oczywiście jeszcze mówić o energii termojądrowej, ale z racji tego że możemy ją wyzwolić w formie destrukcyjnego wybuchu, ale nie pozyskać w formie użytecznej, została pominięta. 

Bardzo wiele osób nie ma pojęcia iż energia z węgla, czy ropy naftowej jest de facto energią słoneczną, tylko uwięzioną w łańcuchach wiązań chemicznych przed milionami lat a dopiero teraz użytecznie wykorzystywaną. Potraktujcie to jako uwagę na marginesie.


No dobrze ale omówmy te "źródła".

Jednym z najniebezpieczniejszych pomysłów są "elektrownie wiatrowe", notabene energia wiatrów bierze się ze słońca. Tu znów kłania się kolejna z żelaznych fizycznych zasad poznawanych już w podstawówce - to zasada zachowania energii, a stricte jej termodynamiczne rozwinięcie czyli pierwsza zasada termodynamiki.

No dobrze podaruję Wam wzory i zrzuty ekranu ;-)



Chodzi o to że energia kinetyczna wiatru, wykonuje na łopatkach turbin wiatrowych określoną pracę i po jej wykonaniu już nie ma tych samych wartości co przed. A to znaczy iż pobierając z układu mas powietrza tę ilość energii którą pobieramy, de facto osłabiamy siłę wiatru. Jest to intuicyjne i chyba nie wymaga tłumaczenia. Zatem jeśli ów wiatr osłabiamy to  musimy się liczyć z faktem iż gdzieś indziej wykona on zdecydowanie mniejszą pracę.
Sprawa wydaje się mało istotna, wobec siły wiatru, ale w razie rozbudowy systemu wiatraków, wkrótce ekolodzy podniosą larum, że na jakimś tam obszarze panuje przyducha, giną pewne gatunki zwierząt, narasta problem smogu itp. Po prostu nie dotrze tam wystarczająca ilość powietrza, gdyż wiatrowi zabraknie energii.

Kolejnym mocno propagowanym źródłem są tzw. "solary" - czyli instalacje wykorzystujące bezpośrednio energię słoneczną czy to do nagrzewania wody, czy produkcji energii elektrycznej - w sumie na pierwszy rzut oka wydaje się wszystko OK. Ale trzeba zauważyć iż w ten sposób zmniejszamy albedo naszej planety. Czyli przetwarzamy fotony o niskiej entropii na te o entropii wysokiej (promieniowanie cieplne), czyli robimy wprost to co robią chmury pary wodnej i dwutlenku węgla oskarżane o wywołanie efektu cieplarnianego.


I znów ten sam problem co przy "wiatrowniach" - w małej skali nie istnieje, w dużej stanie się aż nadto dolegliwy.

Stosunkowo najczystszą energią jest energia spływającej grawitacyjnie wody - czyli elektrownie wodne.


Pracę wykonuje także Słońce (wybaczcie skrót myślowy), grawitacja wymusza jej spływanie i wszystko jest cacy - termodynamicznie cacy. Więc gdzie jest haczyk? Otóż woda mając wykonać użyteczną dla nas pracę obrotu łopatek hydrogeneratora, musi spożytkować na to część swojej energii - czyli... zabraknie  tej energii do transportu materiału osadowego np w deltę rzeki, lub osadzi się on przy jej ujściu, powodując zalanie terenów sąsiednich, lubo, najczęściej zamuli nam tamę, zmuszając nas do kosztownych i .... energochłonnych prac związanych z pogłębianiem i zagospodarowaniem osadów. Możemy też porzucić taką zamuloną tamę lub rozebrać... sam nie wiem co gorsze...

Wodą niesie też energię "pływową"

- znaczy mamy przypływy i odpływy związane z ruchem Księżyca względem Ziemi - mało kto wie, ale Księżyc stale się od Ziemi odsuwa, stosunkowo wolno, ale nieustannie - wiążę się to z wygaszaniem energii wspólnego układu, która nie trwa wiecznie i na skutek rozpraszania ulega stałemu spadkowi. Im tej energii mniej tym Księżyc jest dalej - kiedyś odleci całkiem... sporo to potrwa - ale pobierając dodatkową energię z tego związku, przyśpieszymy "rozwód" i zamiast katastrofy na skalę ziemską będziemy mieli katastrofę na skalę kosmiczną...

Ale jest w końcu "geotermia"






jasne że jest! Problem w tym że czerpie energię z gorącego wnętrza Ziemi - a ona faktycznie jest tam bardzo gorąca - ale ten gorąc nie bierze się znikąd. Pochodzi z kilku różnych źródeł - i bynajmniej nie jest to energia odnawialna. Szacuje się jej dostępność na skalę światową rzędu 100 GW (także podaję za stroną Ziemia na rozdrożu). Czyli czerpiąc stamtąd energię przyśpieszamy proces stygnięcia głębokich warstw płaszcza Ziemi. Nie wiem czy spełniła by się katastroficzna wizja Wellsa Ziemi która "wystygła jak Mars" - ale z pewnością, do wielu zmian by doszło na skalę tektoniki całych płyt kontynentalnych.

Wreszcie tzw. "biomasa".


Sadzimy sobie tysiące hektarów roślin "energetycznych", jakieś tam wierzby, rzepaku, rzepiku, czy czegoś podobnego jeszcze w laboratoriach biomagików nie wynalezionego, one sobie produkują z dwutlenku węgla swoje tkanki, wykorzystując do tego energię fotonów. potem my to zbieramy, palimy, albo fermentujemy i dopiero wtedy palimy uzyskany w ten sposób metan. Dostajemy spory zastrzyk czystej energii. Albedo zasadniczym zmianom nie ulega, bilans gazowy w atmosferze także.
Teoretycznie rzecz ujmując mamy wreszcie energię ze źródła odnawialnego, której wykorzystanie w żaden zasadniczy sposób nie wpływa na bilans energetyczny globu. Wypada się cieszyć. Nie będę ukrywał że sam jestem zwolennikiem tej metody pozyskiwania energii. Niesie ze sobą pewne zagrożenia, np. opalanie elektrowni... lasem... gdy zabraknie innego surowca, zajmowanie terenów rolniczych i leśnych pod uprawę roślin na biomasę itp. Ale to nie temat na dzisiejszy post.

Jak zapewne zauważyliście, szerokim łukiem omijam wszelkie inne aspekty energetyki poza tymi związanymi z samą energią. Nie pisałem z ptakach zabijanych przez łopaty wiatrowni, ani o rybach w przegrodzonych rzekach. Wyłącznie termodynamika i zasada zachowania energii. Najfajniej było by to przedstawić za pośrednictwem kilku równań i... w sumie to zrobiłem zaraz na początku, (myślałem jeszcze o wrzuceniu wzorów zasady zachowania energii - ale wymagały by przekształcenia i szerszego opisu, więc dąłem sobie siana). Po prostu nie da się wykorzystać energii i nadal mieć jej takie same zasoby. Jeśli energia wykonała pracę tu i teraz, to nie wykona jej już tam i kiedy indziej - amen.
Tymczasem rzesze istot ludzkich żyją w podawanym im przez media (czyli równie co oni sami niedouczonych dziennikarzy)  przeświadczeniu o energii odnawialnej, taniej, dostępnej i czystej na straży której stoją jednak: ekolodzy, politycy, finansjera, reptilianie, marsjanie itp*

* - niepotrzebne skreślić.    

Ps. - jest jeszcze wynalazek Tesli - czyli "energia czerpana z powietrza" za pomocą specjalnych anten - niestety nie mam łba jak wielki Nikola i nie kumam jak by to mogło działać, być może coś związanego z jonosferą, ale...
Ps2 - na forach i YT mówi się o M-engine - to rodzaj silnika który wykorzystuje pewne nieznane jeszcze właściwości kwantowe, podobno po osiągnięciu pewnych prędkości produkuje on więcej energii niż jest mu dostarczane - mielibyśmy zatem kwantowe perpetuum mobile... szczerze mówiąc było by fajnie, ale to jak na razie science fiction.


Ps3. wreszcie udało mi się opanować kod HTML - znaczy na tyle że usunąłem błędne tagi i teraz wreszcie widać co napisałem o geotermii. przepraszam za zamieszanie. 

piątek, 12 stycznia 2018

Anomalie pogodowe - znaki czasu!

Dziś już nikt, zdaje się, nie ma wątpliwości iż wszystko co nazywamy "anomaliami pogodowymi" i wywołane nimi klęski żywiołowe, ma związek z postępującym ociepleniem klimatu. Znajdziemy to; i w materiałach publikowanych przez naukowców, i popularyzatorstwie, ale też w mediach a nawet najmarniejszym dzienniukarzeniu w TV'ach śniadaniowych. W mało której kwestii panuje taka zgodność narracji.
Wystąpiła anomalia (nawalne deszcze, powodzie, gradobicia, śnieżyce, fala mrozów, susza itp.) wiadomo że zawiniło globalne ocieplenie, które wpłynęło na zmiany kierunku przepływu mas powietrza, co wywołało takie a nie inne perturbacje pogodowe. 
Przekaz prosty, trzymający się kupy, zgodny ze światowymi trendami. Że straszy? Owszem ale jest się czego bać! Zobaczmy zresztą sami, moje okolice, dorzecza Dunajca, Białej, Wisłoka i Wisły. "Powódź trwała niesłychanie długo, od 22 aż do 31 lipca. Lato było bardzo mokre, nie dojrzewały oziminy, wymokły zboża jare, wygniły ziemniaki". "W skutek ciągłych wylewów rzeki: Dunajec, Biała, Wisłoka, a nawet i Wątok, malutka rzeczka, Środkiem Tarnowa płynąca, wezbrały do niepamiętnej wysokości i wystąpiły z koryta wyrządzając ogromne szkody".
Rok później - "Mróz, 23 marca, osiągnął 20 stopni, zaraz potem jednak, z końcem marca, wylała Wisła i Wisłoka. W kwietniu nastąpił znowu wylew Wisły i jej dopływów". 16 Lipca przyszła kolejna fala opadów - lało prawie tydzień. Kolejne wezbranie wód zaowocowało rozlaniem się Wisłoki na blisko metr ponad poziom gruntu, Dunajec był 5 razy większy niż "standardowe wezbrania". Nadciągające raz po raz fale powodziowe spowodowały że w regionie Tarnowskim ponad 100 tysięcy osób zostało trwale lub przejściowo pozbawionych dachu nad głową!  Na to wszystko nałożyła się zaraza ziemniaczana... Padło wiele sztuk trzody chlewnej i rogacizny. Mieszkańcom Tarnowszczyzny widmo głodu zajrzało do oczu!


Nie to nie scenariusz filmu katastroficznego, noweli Science-Fiction, ani redakcyjnego materiału Gazety Wyborczej, to fakty; proste, bolesne, pisane suchym kronikarskim językiem.
I dziś zapewne jak jeden mąż wszyscy komentatorzy uznali by to za efekt globalnego ocieplenia... dziś!
Bo pisałem o zdarzeniach sprzed prawie dwustu lat (177 - 179 lat wstecz) z roku 1845 i wcześniejszych.
Zapewne już wtedy emisja gazów cieplarnianych (krowie pierdy i pasterskie ogniska?) spowodowała daleko posunięte zmiany w cyrkulacji mas powietrza i katastrofalne w skutkach anomalie pogodowe. Katastrofalne podwójnie, bo: i niech to będzie memento dla dzisiejszych elit... w 1846 roku wybuchła Rabacja Galicyjska...
Ps. cytaty i wiadomości pochodzą z kart książki Mariana Morawczyńskiego "Rzeź 1846r."