poniedziałek, 26 lutego 2018

Rzeczywistość budzi we mnie zadziwienie.

Tytuł to oczywiście nawiązanie do jednej z kwestii Króla Juliana z Pingwinów z Madagaskaru, kto oglądał ten wie, inni... no cóż niech oglądną, bo są o wiele ubożsi bez tego.

Nie o Julianie ani o pingwinach dziś jednak będzie, ale o rzeczywistości. Tym co postrzegamy i co uznajemy za istniejące, a co (jak wiele wskazuje) wcale nie jest tym co nam się wydaje...

Dziś będzie o takiej mojej natrętnie nachalnej myśli związanej z lektura książki "Rzeczywistość nie jest tym, czym się wydaje" Carl'a Rovell'ego.

Omiatam wszakże jeno jednym zdaniem natrętne "humanistyczne" i antykościelne wtręty tego włoskiego intelektualisty - to  przypadłość ogromnej rzeszy Europejczyków - taka anankastyczna potrzeba odżegnywania się od chrześcijaństwa (a gdyby lepiej poszukał, to dostrzegł by że Beocjusz i św. Augustyn tysiąc lat temu rozważali naturę czasu, w sposób współbrzmiący z dzisiejszą kosmologią i mechaniką kwantową), no ale woli przywoływać Dantego... też ładnie. 

Chodzi o pewne wyliczenia. Teraz popuśćcie wodzy swojej paranoi i wyobraźcie sobie to co ja sobie wyobraziłem.

Otóż jesteśmy wielowymiarowym filmem wyświetlanym na wielowymiarowym ekranie.
w którym jeden piksel ma rozmiar ħ ≈ 1.05 x 10-34 m
ekran składa się z włókien o rozmiarach opisywanych przez długość Plancka Lp ≈ 1,6 x 10-35m
a jedna klatka trwa 5.39x10-44  

I najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to że w przerwach pomiędzy kwantami czasu zdajemy się wcale nie istnieć. Nie tylko my, jako ludzie, nic nie istnieje, cały wszechświat znika i pojawia się już w nieco zmienionej formie (kolejna klatka, jak na filmie) miliardy razy na sekundę...

I wiecie co? 
Dziwne, ale wcale mnie to nie przeraża...

 

poniedziałek, 5 lutego 2018

Jak to jest z "energią odnawialną" u naszych zachodnich sąsiadów.

Od pewnego czasu po sieci krążą memy przedstawiające Angelę Merkel jako najbardziej perfidną z wszystkich "zemst Honeckera" (starsi wiedzą o kim piszę, młodszych informuję że chodzi o ostatniego z przywódców DDR... no tak nie wiecie co to było DDR! Otóż DDR to było takie PRL tylko bardziej na serio).
Otóż nasza Anielica była się wzięła i zamknęła niemieckie elektrownie nuklearne! Hurra zakrzyknęli wszyscy obrońcy zieloności, a okrzyk ten rozniósł się po okolicy niczym wrzask orgazmu na niemieckim filmie pornograficznym!
Oto postęp, oto przyszłość, oto nowa "Semiramida Północy" (jak hipokryta Volter określał Katarzynę II), oto jutrzenka (Aurora... dla miłośników historycznych smaczków), oto Prometeusz!!! Rzecz jasna Niemcy nie wyrzekają się energii elektrycznej, jednak chcą ją pozyskiwać ze "źródeł odnawialnych". Więc stawiają na wybrzeżu Bałtyku wiatrownie, przepisami prawa zmuszając do zakupu znacznie droższego prądu z nich pochodzącego i ekolodzy znów są happy (wszak rachunki za prąd płacą ich rodzice z emerytur). I znów jęk orgazmu jak z "Bawarskich Przypadków".

Wszelako pojawił się tyci, tyciuni problemiczek, niewielki, nieistotny, ale jednak jest. A raczej problemik jest bo prądu nie ma! Nie ma i nie będzie - gdyż wszystkie wiatraki nawet gdyby pracowały na pełną moc, wyprodukują go jakiś ułamek zapotrzebowania. (pamiętam jak na Bornholmie z dumą pokazywano nam wiatraki które dawały aż... 1% zapotrzebowania wyspy a resztą sprowadzano kablem ze Szwecji... widział kto kiedy na Bornholmie przemysł?). Tymczasem gospodarka niemiecka jest energochłonna, w wielu procesach zastąpiono pracę ludzką, ale do ich przeprowadzenia potrzeba teraz dużych ilości energii elektrycznej, a tej zastąpić się nie da! Skądś ją trzeba pozyskać!

I w ten oto sposób, germański przywódca światowego wyścigu o czyste powietrze, czołowy wróg smogu, pionier walki z emisją dwutlenku węgla (tlenek węgla IV - dla purystów naukowych) i szermierz cepami na wojnie z globalnym ociepleniem... Zmuszony został do cichego zwiększenia mocy elektrowni konwencjonalnych, czyli... węglowych. W zamian za hipotetyczną emisję jakiś cząstek promieniowania jonizującego mamy rzeczywistą emisję tysięcy ton gazów cieplarnianych, tudzież hałdy popiołów i totalną dewastacje środowiska wokołokopalnianego - nie wierzycie?
To przeczytajcie zalinkowany materiał!     

  



Oczywiście Niemcy głośno krzyczą że to tylko stan przejściowy (wiecie taki "odwrót na z góry zaplanowane pozycje"), że to do czasu gdy nastawiają już tyle elektrowni wiatrowych że starczy im z naddatkiem i będą mogli tę energię sprzedawać. Że wtedy rekultywacja, odbudowa, zadośćuczynienie i w ogóle pis end low! Nie żebym im nie wierzył! No jak można nie wierzyć komuś kto chce w Europie pis end low zaprowadzić? Jasne że im wierzę!

I tylko się zastanawiam. Czy od czasu do czasu Angela nie odziewa się w czarną pelerynę, nie wymyka cichaczem z Bundeskanzleramtu, nie przemyka jasno oświetlonymi "energią odnawialną" ulicami Berlina wprost pod dawną siedzibę SED i w jakieś tajnej krypcie nie szepcze:"Obywatelu Sekretarzu Generalny! Zadanie wykonane!!"